Nie wierzyłam za bardzo w miłosć od pierwszego wejrzenia.TO musiało przyjść z czasem, z przekonania i poznania.Jak koleżanki opowiadały z rozpalonymi twarzami o gromie z jasnego nieba, strzale Amora i tym jedynym nagle ujrzanym - tylko wywracałam oczami z niedowierzenia.Bo jak można w jednej chwili ulokować w kimś potencjał swoich uczuc?
Aż trafiło i mnie!
Trzy lata temu przeglądałam różne strony w internecie.Przypomniałam sobie o pewnym widoku ze Światowej Wystawy Psów w Szwajcarii z początku lat 90-tych.
Należało tylko wpisac odpowiednie słowo...No i stało się! Z ekranu monitora patrzył na mnie zawadiacko swoimi filurenie przymróżonymi oczami ON. Mieszkał w Tajlandii , niedaleko od Bangkoku.Od razu wiedziałam, że zrobię wszystko,żeby był ze mną i pokochał mnie tak ,jak ja jego już pokochałam.Jeszcze miesiąc pisania maili, wspaniałych zdjęć, które utwierdzały mnie w przekonaniu o tym jedynym i decyzja-przyjeżdża!Okazało się że z tym przyjazdem to jest dość sporo formalności , ale w końcu data została ustalona- za cztery miesiące - we wrzesniu- wreszcie się zobaczymy!
Dzień wcześniej o 11 naszego czasu już wiedziałam,że jest w samolocie.Na drugi dzień o 16 odprawa w Amsterdamie i jeszcze dwie godziny lotu do Warszawy.Tam - na lotnisku cała w nerwach czekałam ja .Doleciał.Jest.Mogę na niego patrzeć, dotykac, przytulać.Jest jeszcze wspanialszy niż na zdjęciach i myślę,że ja też mu się podobam.Jeszcze tylko 340 km i będziemy w domu.
Dom przyjął mojego wybranka z dystansem, on też wolał zdecydowanie moje towarzystwo ( no, ale tak miało być , przecież to JA go wybrałam).
Każdy następny dzień, tydzień , miesiąc utwierdza mnie w przekonaniu,że moje nagłe zauroczenie trwa nadal , a więż wytworzona między nami jest czymś niesamowitym i niepowtarzalnym...
Jest blisko, zawsze na wyciagnięcie ręki. Patrzę na niego z nieustającym zachwytem a on odwzajemnia się pełnym uwielbienia spojrzeniem...Byliśmy razem w wielu miejscach Polski ,Europy.Przeżyłam dzieki niemu niezapomniane chwile wielkich sukcesów, o jakich wczesniej marzyłam...Gdzie on się pokaże - wzbudza podziw , a ja dumnie stoję koło niego. A on pokazuje wszystkim wkoło,że liczę się tylko ja!
Nawet teraz ,kiedy pojawiła się piękna JUICY- moja pozycja w jego życiu i jego sercu nie jest zagrożona! Z nią czas spędza czas na zabawach i figlach , przytulić się przychodzi do mnie.
Taki już jest ten mój TAJ.TAJUTEK , Tajeński,TAJUŚ, THE ARROWROOT PLANTS albo -jak nazywano go w Tajlandii- BHA THAI -Święta Góra. Pokochany od pierwszego wejrzenia istnieje w moim życiu, jest obok mnie, cieszy się,jak ja się cieszę, przytula się i łasi, gdy jestem smutna, i choc to tylko pies , to czasem myslę,że to AŻ PIES. Wiem,że przyjdzie taki moment,że zadziała jego psi instynkt i każe mu wszystkie psie emocje przełozyć na swoją towarzyszkę Juicy i zaowocuje to małymi thai ridgeback dogami, ale póki pies ( a właściwie - suka!) nas nie rozłączy cieszę się ,że trafiłam na niego , że to własnie on tak śmiesznie na mnie patrzył i że udało mi się zrealizować tą fascynację pięknym thai ridgebackiem, przybyszem z dalekiego kraju...Aże "serce nie sługa" - to musiał był własnie ON...i jego psia miłość do mnie a moja człowiecza do niego będzie trwać i tak naprawdę żaden inny pies nas nie rozlączy ,póki jednego - mnie lub jego - zabraknie.Ale to drugie będzie wtedy tęsknic i cierpiec...
To moje "thai story" zostało wybrane do piątki laureatów konkursu i dostanę nagrodę!!!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przepiękne! Pobeczałam się :) Pozdrawiamy z Bułkowskim, też "tym jedynym" :) Monika.
OdpowiedzUsuń